Opisz godzina po godzinie jak wyobrażasz sobie 1 dzień w domu Tomasza i Izabeli Łęckich.

 

„Ach, ta Iza…” – myślałam oglądając w kinie ekranizację
powieści Bolesława Prusa pt. „Lalka”. Pannę Izabelę Łęcką wybornie grała Beata
Tyszkiewicz, doskonale ukazując charakter i osobowość młodej arystokratki. Nie
mogłam pozazdrościć Wokulskiemu, granemu przez Mariusza Dmochowskiego, wyboru
obiektu westchnień, ale cóż – „serce nie sługa”. Perypetie filmowych bohaterów
oglądało dużo osób, gdyż sala kinowa była pełna. Spojrzałam na widza siedzącego
obok mnie i rozbawiona stwierdziłam, że ten… śpi! No cóż – panna Łęcka, w gruncie
rzeczy, nie była osobą budzącą powszechne zainteresowanie. Owszem, była piękna,
ale sztywna, posągowa, „modelowa”, zbyt dostojna, a przez to po prostu nudna.
Zamknęłam oczy i zaczęłam wyobrażać sobie, jak wyglądałaby i jaka byłaby „moja”
Izabela Łęcka.
Po chwili je otworzyłam i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu okazało się, że nie
siedzę na fotelu w sali kinowej, ale znajduję się w pięknym, chyba XVIII-wiecznym
salonie! Na ścianie ujrzałam duże lustro w grubej, srebrnej oprawie. Zobaczyłam
w nim siebie – zamiast w dżinsy i sweter, ubrana byłam w długą, powłóczystą
suknię. „Czyżby spełniło się moje marzenie?” – pomyślałam, gdyż zawsze chciałam
cofnąć się do epoki pięknych, długich sukien, wielkich balów i salonów. Nie
mogąc uwierzyć, zaczęłam rozglądać się dookoła. Wszystkie sprzęty były proste,
bez nadmiaru ozdób, ale właśnie ta prostota czyniła je pięknymi i eleganckimi.
Z moich rozmyślań i obserwacji wyrwał mnie głośny dźwięk starego zegara, który
wybijał właśnie godzinę 10.00. W tym samym czasie do salonu wszedł starszy mężczyzna
z siwymi włosami i wąsami. Szedł pewnie i zdecydowanie w moją stronę. Tuż za
nim podążała wysoka kobieta ubrana na czarno, której twarz przypominała twarz
figury wyrzeźbionej w kawałku bryły lodowej – pozbawioną uczuć i wyniosłą. Starszy
pan przedstawił mnie kobiecie w czarnej sukni:
– Florciu, to jest córka mojej siostry – panna Elżbieta Łęcka, która zabawi
u nas jakiś czas, gdyż jest w trakcie podróży do Paryża. Przyjechała z daleka
i długo nie widziała się z Belcią, więc myślę, że powinny spędzić ze sobą trochę
czasu. Pokaż proszę Elżuni jej pokój, a potem przyjdźcie do jadalni na śniadanie.

„Elżuni?! – pomyślałam. Nie cierpię, gdy ktoś mówi na mnie w ten sposób. „Florciu?!
Elżbieta Łęcka?!” – gdzie ja jestem? Szybko starałam się zebrać informacje i
nagle zrozumiałam tę całą sytuację. Florcia to przecież panna Florentyna, ów
starszy pan to Tomasz Łęcki, Belcia to panna Izabela Łęcka, a ja (nie wiem w
jaki sposób) znalazłam się w ich mieszkaniu! Jestem więc jedną z bohaterek „Lalki”
Bolesława Prusa!
Nie zastanawiając się dłużej, postanowiłam dobrze się bawić i niczego nie wyjaśniając
panu Tomaszowi i pannie Florentynie, ruszyłam za nią do swojego pokoju. „Ciekawe
co z tego wyniknie” – pomyślałam z uśmiechem.
W drodze do pokoju panna Florentyna pozwoliła mi mówić do siebie „Florciu” i
zaczęła wypytywać o zdrowie i życie „mojej” mamy. Na pytania odpowiadałam dość
ogólnikowo, aczkolwiek zaspokoiłam odpowiedziami ciekawość Florci.
Mój pokój okazał się przestronny, jasny i czysty. Nie zdążyłam nawet dokładnie
go obejrzeć, gdyż panna Florentyna oznajmiła, że idziemy do jadalni na śniadanie.
Gdy ujrzałam jadalnię, uradowałam się jeszcze bardziej, gdyż nawet XX-wieczne
wykwintne restauracje bladły przy niej. Była piękna. Zajęłam miejsce za dębowym
stołem, gdzie siedzieli już pan Tomasz i panna Florentyna. Po chwili do jadalni
weszła młoda blondynka, która ubrana była podobnie do mnie.
– Czy to nie za wczesna pora na śniadanie? – oznajmiła.
„A oto i panna Izabela” – pomyślałam z przekąsem.
– Belciu – powiedział p. Tomasz – oto Elżunia, twoja siostra cioteczna. Hm…
widziałyście się chyba ostatni raz aż 12 lat temu! Tu nastąpiło ponowne wyjaśnienie
wszelkich koligacji rodzinnych i przyczyny mojego przyjazdu, o której dokładniej
przy okazji dowiedziałam się ja sama. Wspaniale! – przede mną jeszcze podróż
do Paryża! Nie zamierzałam zaprzątać sobie głowy zbędnymi rozmyślaniami nad
niesamowitością całej tej sytuacji. Postanowiłam czynnie wykorzystać mój pobyt
w XIX-wiecznym świecie.
– Kończąc swe wyjaśnienia, pan Tomasz poprosił Izabelę, aby postarała się dobrze
zagospodarować mi czas, który mam spędzić w ich domu. Iza spojrzała na mnie
swymi szarymi oczami i powiedziała, że na pewno nie będę się z nią nudziła.
„Zobaczymy jakich atrakcji mi dostarczysz, panno Izabelo” – pomyślałam.
Śniadanie zdawało się być pewną ceremonią. Lokaj Mikołaj wnosił i podawał wyborne
potrawy z wielką elegancją i zgrabnością. Posiłek zajął aż godzinę. Pan Tomasz
przeprosił nas i udał się do swojego gabinetu. Panna Florcia także nas opuściła.
Zostałam więc z moją domniemaną siostrą cioteczną, którą zdążyłam poznać czytając
powieść Prusa. Na jej nieszczęście, moja opinia o niej nie była zbyt pochlebna.
Izabela oznajmiła mi, że około południa zjawi się u nas jej ciotka – hrabina
Karolowa. „Ach, to przecież ta filantropka – pomyślałam z ironią – której Iza
zawdzięcza swój nowy kostium wiosenny…” Nie mówiąc nic wstałam od stołu i poszłam
za Izabelą. Weszłyśmy do jej gabinetu. Ona usiadła na szezlągu, a ja zajęłam
się oglądaniem wystroju wnętrza. Panna Łęcka ciągle mówiła o problemach finansowych
papy, o braku nowych strojów, o kweście wielotygodniowej… Jej problemy wydały
mi się śmieszne, w obliczu tych, które mają ludzie jej współcześni, tyle tylko,
że żyjący nie w pięknych kamienicach, lecz w nędznych lepiankach.
Nasze rozmyślania przerwało wejście hrabiny Karolowej, która przywitawszy mnie,
poruszyła ważną dla Izy sprawę kwesty, po czym oddała się głośnym rozważaniom
na temat odrzuconych przez Izabelę kandydatów o jej rękę. Słuchałam tego z pewnym
rozbawieniem, gdyż zdawały się to być dla obu pań problemy wagi egzystencjalnej.
Po około godzinie takich „wywodów”, gęsto przeplatanych francuszczyzną, hrabina
wyszła, a Iza zaproponowała mi spacer po Łazienkach. Zgodziłam się bardzo chętnie,
gdyż ciekawa nowych wrażeń miałam nadzieję, że spotkamy tam może panów Wokulskiego
i Ochockiego. Szczególnie przypadł mi do gustu ten drugi… Izabela kazała przygotować
służbie powóz na godzinę 13.00, po czym musiała się jeszcze przebrać, więc wyruszyłyśmy
do Łazienek z „lekkim” opóźnieniem.
Podczas drogi obserwowałam ulice i ludzi. Iza oddawała się zapewne marzeniom
o Apollinie, gdyż przez całą drogę nic nie mówiła. W Łazienkach wysiadłyśmy
z powozu i ruszyłyśmy razem przed siebie. Podziwiałam piękno tego miejsca, a
panna Łęcka planowała nam popołudnie i wieczór. Nagle zatrzymała się i jej twarz
przybrała osobliwy wyraz, chyba zdziwienia. Nie wiedziałam, co się dzieje, dopóty,
dopóki Iza nie powiedziała cicho: „Ach, ten Wokulski…”
Spojrzałam przed siebie i zobaczyłam idącego w naszą stronę mężczyznę w średnim
wieku. „A więc to Wokulski, szkoda tylko, że sam…” – pomyślałam ujrzawszy jeszcze
jednego bohatera powieści. Niestety – ten ukłonił się tylko, a Izabela raczyła
odpowiedzieć tym samym, po czym minąwszy go zaczęła opowiadać o tym człowieku.
Pojawiłam się w jej świecie chyba w tym momencie, kiedy Wokulski zaczął ją intrygować.
Dziewczyna mówiła o nim jak o gburze, który „chcąc wedrzeć się do salonów pomyślał
o ożenieniu się z nią, zubożałą panną znakomitego rodu”. A zrozumiawszy, że
cała arystokracja poważa go, nie mogła znieść, że „galanteryjny kupiec” zaskarbił
sobie łaski wielu bez jej pomocy. Jej postawa śmieszyła i jednocześnie denerwowała
mnie. Jak można być tak wielką egocentryczką?!
Po dwugodzinnym spacerze wróciłyśmy do domu.
O 15.00 zjedliśmy obiad, po czym poszłyśmy do gabinetu Izabeli, aby wybrać dla
niej nowy kostium z żurnala. „Le Moniteur de la Mode”. Marudziła, ile tylko
mogła…
O 17.00 do gabinetu wszedł papa Łęcki i zapytał o nasze samopoczucie. To naprawdę
miły mężczyzna, ale absolutnie bezkrytyczny w stosunku do swojej córki. Ta zapytała
go o sprawy finansowe, a on odpowiedział, że wszystko jest w jak najlepszym
porządku. „Czego to nie robią rodzice, aby chronić swoje dzieci od zmartwień…
Ale z drugiej strony o czym mówić Izabeli, która nawet nie wie, co to są procenty”
– pomyślałam. Pan Tomasz zaproponował nam spędzenie wieczoru w teatrze. Zgodziłyśmy
się z przyjemnością.
Poszłam do „swojego” pokoju, aby przebrać się w inną sukienkę. Zawsze uważałam
stroje za wielki plus tej epoki. Moja garderoba okazała się nie mniej zasobna
od garderoby mojej „siostry”. Wybrałam więc jedną z pięknych sukien i po wszelkich
pokonanych trudnościach związanych z założeniem jej, byłam gotowa.
Poszłam do pokoju Izy, która ciągle miała kolosalny dylemat: „którą suknię założyć?”
Pomogłam jej dokonać wyboru i około godziny 18.30 wraz z panem Tomaszem i Florcią
wyjechałyśmy z domu. Do teatru przybyliśmy o 19.00.
Rozśmieszyła mnie atmosfera tam panująca. Oprócz normalnego gwaru i zamieszania,
stałam się jeszcze świadkiem prawdziwej rewii mody. Kobiety wręcz prześcigały
się w prezentowaniu zasobów swoich szaf…
Od razu dostrzegła nas hrabina Karolowa, która pochwaliła nasz wygląd. Wszyscy
udaliśmy się do loży, gdyż za chwilę miał się zacząć spektakl. Na scenie królował
śpiewak, który niestety nie przypadł mi do gustu. Iza najwyraźniej była innego
zdania, gdyż oklaskiwała go szczególnie gorąco.
Po przedstawieniu, około godziny 21.00, wróciliśmy do domu. Pan Tomasz i Florcia
poszli spać, a nam lokaj Mikołaj podał smaczną kolację. O 22.00 udałyśmy się
do sypialni Izabeli. Usiadłyśmy na jej łóżku i panna Łęcka zaczęła opowiadać
mi o mężczyźnie, który przychodzi do niej co noc. To piękny Apollin. Jej opowiadanie,
według mnie zakrawało na śmieszną brednię egoistycznej, rozpieszczonej panienki,
której po prostu przewróciło się w głowie, ale przecież to nie ja kreowałam
tę postać.
Słuchając opowieści Izy zasnęłam w jej sypialni. Obudził mnie dźwięk dzwonka.
Pomyślałam, że to może panna Florentyna woła nas na śniadanie, ale to przecież
nie należało do obyczajów tego domu, w którym każdy wstawał o której chciał
i jadł kiedy chciał. Dźwięk nie ustawał.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam przed sobą wielki ekran, a dookoła siedzących ludzi.
Domniemanym dzwonkiem na śniadanie okazał się dzwoniący telefon komórkowy mojego
sąsiada, którego zapewne zapomniał wyłączyć. Zdałam sobie sprawę, że przeżyte
przygody były tylko snem podczas drzemki w kinie… Rozejrzałam się dookoła, czy
aby nikt jej nie spostrzegł, ale bez obaw – wszyscy byli wpatrzeni w ekran,
na którym panna Izabela przyjmowała właśnie oświadczyny Wokulskiego. „Ach, ta
Iza…” – pomyślałam.
A swoją drogą szkoda, że ten sen skończył się tak szybko – chciałam jeszcze
pójść na bal z panem Ochockim…
[EP]

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *