„Ferdydurke” Witolda Gombrowicza – wyzwanie schematom?

 

Żyjemy w świecie konwenansów, w którym od początku zostajemy
starannie „opakowani” i włożeni do szuflady z odpowiednim nagłówkiem brzmiącym:
prawnik bądź aptekarz. Wszystko wcześniej zostało ustalone bez naszej wiedzy,
nam zaś przychodzi jedynie dostosować się i świetnie odgrywać rolę wyznaczoną.
Ta forma egzystencji jest niewątpliwie wygodna i bezpieczna – jednak czy daje
nam poczucie satysfakcji? Czy tak naprawdę nie pragniemy przekroczyć granic
owej etykiety uwalniając nasze prawdziwe „ja”?
W naturze człowieka głęboko jest osadzona chęć akceptacji wiążącej się w pewnym
sensie z przynależnością do ogółu. Ów ogół, stawiając nam pewne wymagania, narzuca
nam swą formę i konwenanse – określane przez Gombrowicza mianem „gęby”. Pojęcie
odrębności kojarzy się społeczeństwu z anomalią. Jednostkę niezasymilowaną należy
przywołać do porządku przez poddanie jej odpowiedniej obróbce – innymi słowy
„upupić ją”. Taką jednostką – nieprawidłowością – w usystematyzowanym świecie
jest trzydziestoletni Józio – bohater „Ferdydurke” Witolda Gombrowicza.
Jego infantylizm wynika z braku przynależności do jakiejkolwiek z ustalonych
form.
Gombrowiczowski „odmieniec” dąży do niekonwencjonalności, dzielnie odpierając
ataki stereotypów narzuconych mu przez ludzi dojrzałych. Tak zwanym „upupianiem”
Józia zajmuje się doświadczony belfer – profesor Pimko – znakomity manipulator
i mistrz przyprawiania „gęb” – swobodnie i bezpiecznie poruszający się w świecie
konwenansów. Forma w jego rękach staje się narzędziem. Upaja się „nierealną”
atmosferą szkoły i dąży do utrzymania swych podopiecznych w niewinności i niedojrzałości.
Dzięki temu subtelnemu tyranowi Józio ma możliwość poznania prawdziwego oblicza
grona pedagogicznego, w którym twarze profesorów zastąpiono maskami. Bladaczka,
Pimko, profesor od łaciny są nauczycielami, którzy zamiast kontaktu z realnym
światem oferują swym uczniom slogany, schematy i cytaty. „Słowacki wielkim poetą
był” – mówi polonista i nikt nie ma prawa myśleć inaczej.
Nauczyciele, ograniczając swą rolę do mechanicznego wykładu narzucającego dogmaty,
celowo tłamszą ziarna indywidualności podopiecznych. Grono pedagogiczne to „ludzie
z głowami, w których nie powstanie nigdy żadna myśl własna” – czy jest w tym
coś gorszącego lub dziwnego? Przecież szkoła jest najlepszym obozem form i schematów.
Kolejną krainą stereotypów, w której ludzie zastygli w pewnych kształtach i
masach, jest dom Młodziaków – ludzi, którzy żyją atmosferą postępowości i nowoczesności.
W tej rodzinie głoszona jest swoboda poglądów i obyczajów. Propagowana przez
nich ideologia naturalności i braku jakichkolwiek zasad zostaje jednak zdemaskowana
przez Józia za pomocą prostej intrygi. Ich poza okazuje się tylko kolejną „gębą”.
Ucieczka przed „upupieniem” przez profesora Pimkę wiedzie Józia do dworku na
wsi, gdzie napotyka kolejne stereotypy – tym razem charakterystyczne dla tego
środowiska formy: parobka, ciotki, wujaszka, panicza i panienki Zosi. Schematycznie
wyniosłe rozmowy, maniery, oczywiście tradycyjny romans z tradycyjnym porwaniem,
wyznaniem i pocałunkiem kochanków. „A więc przycisnąłem swoją gębę do jej gęby”
– mówi Józio usidlony przez formy.
W owym dążeniu do niepowtarzalności w świecie o ustalonych regułach i zasadach
otrzymujemy kolejną formę – „gębę”. Zrywając z jednym konwenansem popadamy w
drugi – na tym polega ironia naszego losu – „Gdyż nie ma ucieczki przed gębą,
jak tylko w inną gębę”.
„Ferdydurke” jest swoistą ucieczką przed formą i demaskacją rozmaitych wzorców
obyczajowych. Jest buntem przeciw bylejakości świata, protestem przeciw fałszywym
stereotypom.
[MP]

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *