Słowa „carpe diem” i „memento mori” uczyń kluczem do odczytania literatury staropolskiej.

 

Lew Tołstoj uważał, że „lekko i bez wysiłku, jednym
pchnięciem otwierają się tylko drzwi do zguby”. I szczerze powiedziawszy
nie wydaje mi się, żeby autor „Wojny i pokoju” miał pod tym względem całkowitą
rację. Myślę, że żadne drzwi, jeśli są niematerialne, a tkwią jedynie w naszej
świadomości lub wyobraźni, nie są prostą do sforsowania przeszkodą. Nie zawsze
jednak trzeba się na nie zamierzać z taranem lub siekierą; czasami bowiem wystarczy
najzwyklejszy w świecie klucz.
Takimi właśnie drzwiami, zamykanymi jak skarbiec Ali Baby – na klucze ze słów
– jest pojmowanie literatury staropolskiej.
Nie jest problemem zrozumieć dzieła napisane przed siedmioma, pięcioma, czy
trzema wiekami, jeśli zna się te właśnie klucze – myśli przewodnie, hasła towarzyszące
autorom w codziennym życiu; no i jeszcze, jeśli dzieł tych nie musi się odczytywać
z rękopisów, a jedynie z dobrze opracowanych, „odkurzonych” i zaopatrzonych
przez naukowców w liczne przypisy, tekstów.
Jeśli oba te warunki nie zostaną spełnione – nie ma siły – nie polubimy „staropolszczyzny”
z prostej przyczyny – bo nie lubi się z reguły czegoś, czego się nie rozumie.
W przypadku prawdziwych drzwi nie zdarza się, żebyśmy weszli przez zamknięte
i dopiero z drugiej strony wyciągnęli klucz z zamka; w przypadku literatury
natomiast jest to możliwe – choć może troszkę kłopotliwe. Czytając dzieła staropolskie
możemy w pewnym momencie zorientować się, że jest jakiś element, który je łączy.
Tym elementem będzie właśnie ów klucz – i my go wyciągniemy właśnie z drugiej
strony drzwi.
Pierwiastkiem wspólnym dla wielu dzieł literatury staropolskiej, szczególnie
zaś dla epoki średniowiecza i baroku, jest motyw śmierci. Z tajemnicą kresu
życia ludzkiego stajemy twarzą w twarz czytając właściwie cały dorobek literatury
polskiej. W żadnej jednak epoce nieuchronność i okropieństwo śmierci nie są
tak wyeksponowane, jak w średniowieczu. Pisano wtedy o zgonach konkretnych postaci,
ale zwracano uwagę również na metafizykę śmierci. Jeden ze znanych nam fragmentów
dzieła wielkiego kronikarza, nazwanego umownie Gallem Anonimem, dokładnie przedstawia
nam zgon pierwszego króla polskiego – Bolesława; inny zabytek literacki, „Legenda
o św. Aleksym”, wspomina o wzruszającej śmierci tytułowego świętego. W jeszcze
innym utworze – „Rozmowie Mistrza Polikarpa ze Śmiercią” – sama okropna pani z
kosą ukazuje nam się jako szpetna postać kobieca „gawędząca” sobie
z przerażonym Mistrzem Polikarpem.
Można więc pomyśleć, że już samo słowo „śmierć” jest jednym z kluczy
do odczytania literatury przedrozbiorowej; jest to jednak klucz, który, owszem
– do zamka pasuje, lecz jeszcze nie otwiera naszych symbolicznych drzwi. Poszukać
trzeba zatem jeszcze innych słów kluczowych.
Pod pewnymi względami epoką podobną do średniowiecza był w Polsce barok. Twórcy
siedemnastowieczni również nie potrafili zapanować nad strachem przed śmiercią,
przed sądem ostatecznym i Bogiem. Również starali się żyć tak, aby po śmierci
osiągnąć dobra najwyższe. Najważniejsza w ich życiu doczesnym była wiara w Boga,
w byt przyszły; najlepszymi cechami człowieka były: pobożność, cnota, pamięć
o śmierci. Życie uważali za marną chwilkę, kroplę w morzu wieczności. Nie szanowali
tej chwilki. Żyli przyszłością – wielką niewiadomą, życiem po życiu. Daniel
Naborowski na przykład w krótkim utworze „Marność” nakazywał: „nad wszystko
bać się Boga”.
Tak jak w średniowieczu – poeci barokowi wierzyli niezachwianie, że człowiek
w proch się rozsypie szybciej, niż można przypuszczać. Jan Andrzej Morsztyn
w lirycznym monologu – sonecie „Do trupa” tę właśnie prawdę przekazuje: „Ty
się rozsypiesz prochem w małej chwili”…
I w średniowieczu, i w baroku niemal każdy utwór przypomina nam o śmierci, o
Bogu, o marności życia doczesnego. Nawet pierwszy hymn narodu polskiego – „Bogurodzica”
– zawiera w sobie owo groźne przesłanie: „pamiętaj o śmierci”.
I te właśnie słowa: „memento mori” są spoiną łączącą wiele utworów
powstałych w kraju Piastów i ojczyźnie sarmatów. To jest właśnie ów klucz, który
wielu ludziom ułatwi odczytanie i zrozumienie choć części literatury staropolskiej.
Pisarze polskiego renesansu i oświecenia również pamiętali o śmierci, inaczej
jednak pojmowali jej istotę oraz sens życia. Kochali życie i potrafili się nim
cieszyć – właśnie dlatego, że jest ono zbyt krótkie, by je trwonić na ponure
myśli. Czas, dzień, chwila, uśmiech – to były rzeczy, z którymi się liczyli.
Nie chcieli zmarnować ani jednej minutki ze swego życia. Utwory renesansowe
są jasne, pogodne, są – ludzkie. Żyją w nich nie święty Augustyn czy święty
Tomasz, ale Horacy i Homer. Słowom „memento mori” przeciwstawia się
hasło „non omnis moriar”.
Wreszcie człowiek żyje teraźniejszością. Mikołaj Rej w „Żywocie człowieka poćciwego”
pisał: „używaj, miła duszo, masz wszystkiego dobrego dosyć”, więc
chyba łatwo by mu było dojść do porozumienia z Janem Kochanowskim, który stwierdził:
„A ja z tym trzymam, kto co w czas uchwyci”. Kochanowski nie zapomina
również, że życie jest krótkie i błahe, czego dowodem są słowa z fraszki „O żywocie
ludzkim”: „Zacność, uroda, moc, pieniądze, sława,/ Wszytko to minie jako
polna trawa”. Jednak ta świadomość krótkości życia nie jest dla niego pretekstem
do ascezy i biernego oczekiwania na godną śmierć. Wręcz przeciwnie – jest impulsem
do „chwytania” z życia każdej pogodnej chwilki, cieszenia się ludzkimi
sprawami i codziennością w gościnnym cieniu pięknej czarnoleskiej lipy.
Twórcy odrodzenia starali się żyć chwilą, ich utwory były afirmacją życia. Uważali
oni, że nie warto przejmować się jutrem, skoro dziś sprzyja Fortuna, skoro dziś
jest dobrze. Wśród nich chyba nikt nie mówił, albo mówił niezmiernie rzadko:
„amici, diem perdidi”, bo też nikt dnia nie tracił, każdy starał się
„chwytać dzień”.
Trochę inaczej sytuacja miała się w epoce oświecenia, wtedy już bowiem pisarze
i poeci dbali nie tylko o swe najbliższe otoczenie oraz własny spokój i wygodę,
ale również zaczęli się poważnie zastanawiać nad problemami politycznymi Rzeczypospolitej.
Polacy, znalazłszy się o krok od przepaści, nie potrafili już w pełni cieszyć
się każdą chwilką. Zwracali jednak uwagę na problemy człowieka. W twórczości
Krasickiego to zainteresowanie dniem dzisiejszym przejawiało się przede wszystkim
w walce z ludzkimi przywarami. Misją twórców oświecenia stała się w końcu maksyma:
„bawiąc – uczyć”, i to również jest dowodem na to, że pisarzy XVIII
wieku interesował człowiek egzystujący w czasie teraźniejszym, a nie jego pośmiertny
byt. Do tej jednak epoki literackiej bardziej pasuje inna klasyczna sentencja:
„homo sum et humani nihil, a me alienum esse puto”. Niemniej jednak
słowa: „carpe diem” utrwaliły się w naszych głowach jako myśl przyświecająca
wszystkim staropolskim klasykom. Czasami nieświadomie nawet szukamy w utworach
Polaków różnych transformacji tego hasła.
Stało się ono dla nas drugim kluczem otwierającym furtkę zrozumienia literatury
staropolskiej. Dwa klucze to co prawda jeszcze nie bogactwo, ale już na pewno
jakieś ułatwienie.
A jeśli Sezam z dziełkami, po wypowiedzeniu słów „memento mori” i
„carpe diem”, wciąż nie chce się otworzyć, nie trzeba się poddawać.
Można mu jeszcze rzec, że „panta rhei”, albo przedstawić mu się: „homo
sum”, można też krzyknąć „keep smiling”, bo „w uśmiechu
jest całe bogactwo człowieka”…
[IJ]

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *