Pierwsze dni pobytu Zygiera w Klerykowie – list do przyjaciela z Warszawy.
Drogi Przyjacielu!
Upływa właśnie miesiąc, odkąd znalazłem się w Klerykowie. Jak wiesz, trafiłem
tutaj po tej aferze w naszej szkole w Warszawie. Nawet nie wyobrażasz sobie,
ile trzeba było wysiłku i starań, aby przyjęli mnie do tutejszego gimnazjum.
Zezwolenie musiał wydać kurator okręgu naukowego, u którego wstawił się jeden
z naszych znajomych, figura dość wpływowa. A przecież Kleryków to zupełna prowincja!
Mieszkać muszę u Kostriulewa, nauczyciela historii, zaciekłego rusyfikatora.
Staram się jednak nie popadać z nim w żadne konflikty, choć stanowi niemalże
mój cień. Chodzi za mną wszędzie, nawet gdy chcę tylko zrobić jakieś sprawunki.
W ogóle wszyscy mnie tutaj bardzo pilnują – sprawdzają mi regularnie tornister,
udzielają reprymend na zapas, bez powodu – uważają mnie chyba za wielkiego spiskowca
i szerzyciela myśli wywrotowej! Nie złości mnie to jednak szczególnie; sam zresztą
wiesz, że jestem wyjątkowo spokojnie usposobiony.
Dość bawią mnie moi nowi koledzy. Patrzą na mnie w jakiś dziwny sposób – chyba
denerwuje ich to, że przyjechałem z Warszawy, podczas gdy oni nigdy nie wytknęli
nosa poza Kleryków. Niektórzy z nich uważają się za wielkich intelektualistów.
Ostatnio postanowili na przykład porozmawiać ze mną o Buckle’u, który najwyraźniej
zrobił na nich duże wrażenie, jednak ich oczytanie w tym zakresie pozostawia
jeszcze wiele do życzenia.
Opowiem Ci teraz pewną ciekawą historyjkę, która wydarzyła się dosłownie wczoraj,
podczas mojej pierwszej lekcji języka polskiego. Musisz bowiem wiedzieć, że
dopiero po miesiącu nauki w Klerykowie pozwolono mi chodzić na lekcje polskiego!
Lekcje odbywają się oczywiście po rosyjsku. Nauczyciel, niejaki Sztetter, nawet
z początku nie zauważył, że ma w klasie nowego ucznia i kazał komuś tłumaczyć
z polskiego na rosyjski jakiś wiersz Czajkowskiego. Moi koledzy, aby wykręcić
się od tego nudnego zadania, nie omieszkali mnie przedstawić szanownemu pedagogowi.
Wyszło więc w końcu tak, że po krótkiej prezentacji na mnie padło tłumaczenie
Czajkowskiego. Zrobiłem to bez dużej przyjemności, ale bardzo starannie, co
wywarło pewne wrażenie na Sztetterze. Moi koledzy też wyglądali na cokolwiek
zaskoczonych… Nie był to jednak koniec mojej odpowiedzi. Sztetter spytał się
mnie, co czytałem, jakie okresy literackie znam. Zacząłem mu mówić, czego się
uczyliśmy w Warszawie i jakoś zatrzymaliśmy się przy Mickiewiczu. Podyskutowaliśmy
sobie chwilę o naszym wieszczu, po czym nauczyciel spytał, czy znam może coś
na pamięć i mógłbym wyrecytować. Już chyba wiesz co wybrałem? Pamiętasz na pewno,
jak się kiedyś razem uczyliśmy na pamięć Reduty Ordona. Żałuj, że nie widziałeś
miny Sztettera, gdy usłyszał pierwsze słowa mojej recytacji. Aż mu dech zaparło,
zamachał jakoś śmiesznie rękoma. Nie przerwał mi jednak, wpatrywał się tylko
z przerażeniem w okienko w drzwiach od sali. Nie nadszedł jednak nikt i mogłem
dokończyć moją recytację. Na klasie chyba też zrobiłem duże wrażenie, bo wpatrywali
się we mnie z dużą uwagą. Muszę zresztą przyznać, że i mnie przeszywały jakieś
dziwne dreszcze, jakbym wymawiał własne słowa, a nie wiersz Mickiewicza.
Nawet nie wiesz, jak bardzo mi brakuje tutaj Ciebie i całej paczki. Cóż jednak
czynić? Dotrwam tutaj jakoś do matury, a potem wyjadę stąd jak najszybciej!
Napisz mi, co słychać u Ciebie, co dzieje się w szkole. Czy po moim wyjeździe
nauczyciele stali się w stosunku do Was mniej podejrzliwi? Ciekaw jestem bardzo,
jak Wam się powodzi.
Pozdrawiam Cię gorąco i liczę, że już niedługo otrzymam jakieś wieści od Ciebie.
Bernard
[ML]